Szkoła nawigatorów nr 31 – o wojnie Rzeczpospolitej z Bohdanem Chmielnickim

Szkoła nawigatorów nr 31 – o wojnie Rzeczpospolitej z Bohdanem Chmielnickim

40.00

Brak w magazynie

Jutro przyjeżdża tu nowy numer kwartalnika Szkoła nawigatorów w całości poświęcony wojnie Rzeczpospolitej z Bohdanem Chmielnickim.
Zanim omówię niektóre jego fragmenty, powiem słowo o misji. Raz jeszcze, bo nigdy za wiele powtarzania. Nie wierzę w ani jedno zapewnienie najbardziej patriotycznej, polskiej prawicy, że chcą oni cokolwiek wyjaśnić ze złożonych stosunków polsko-ukraińskich. Ludzie ci mają wyłącznie złe zamiary i interesuje ich jedynie podstęp i agresja, a także wzajemna adoracja oraz przemoc. Poznajemy to po zachowaniach posła Mikke, na przykład, ale także innych posłów. Tymczasem – o czym mówię od dawna – pisanie to nie adoracja jakichś papierowych czy wojłokowych bóstw, albo filmów z Chuckiem Norrisem, jak się niektórym wydaje, ale eksploracja. I teraz słowo o tej eksploracji oraz o trudnościach, jakie pokonaliśmy, żeby ten numer kwartalnika wreszcie się ukazał. Kwartalnik został zaplanowany zanim w ogóle zaczęliśmy myśleć poważnie o wojnie. Ja zaś do końca łudziłem się, że żadnej wojny nie będzie. Uznałem też, że temat wojen kozackich jest na tyle kontrowersyjny i na tyle niezbadany, a także pełen przeinaczeń, że warto się przyjrzeć mu bliżej. Wszyscy bowiem żyjemy pewnymi złudzeniami i pielęgnujemy w sercach jakieś emocje, które nie mają żadnego odzwierciedlenia w źródłach i ocenach samych wydarzeń, zarówno współczesnych, jak i późniejszych. Od jesieni, korzystając z niewielkiego budżetu, jaki udało mi się zgromadzić, prowadziliśmy z kolegą Maciejem poszukiwania tekstów, dotyczących wojny kozackiej. Znaleźliśmy ich całkiem sporo, to znaczy Maciej znalazł, bo ja tylko akceptowałem – ten się nadaje, ten nie. Potem zacząłem poszukiwać tłumaczy. Pierwsze podejście zakończyło się klęską, bo młodzi tłumacze z Ukrainy żyją niezrozumiałymi złudzeniami na temat swojej znajomości polskiego. No, a potem wybuchła wojna i już nie można było nikogo znaleźć. Nie lepiej było z tłumaczeniami niemieckimi, a najgorzej z hebrajskimi, które w końcu nie weszły do tego kwartalnika. Oczywiście najłatwiej poszło z tekstami francuskimi, za co bardzo dziękuję Pani Katarzynie Panfil.
Już na początku wojny czytelnicy, którzy nie spodziewali się, że przyjmę tak klarowną i bezkompromisową postawę, zaczęli bardzo niewybrednie pytać, co zrobię z pieniędzmi, które przeznaczyłem na ten numer, zebranymi przez patronite. To bardzo podłe zachowanie spotkało się ze stosowną reakcją z mojej strony i będzie się z nią spotykało nadal.
Wojna zmieniła też nieco charakter tego numeru, ale to lepiej, bo będziemy mogli wydać kolejny, nieco inny w wymowie. Nie mam obaw, że treści zawarte nowej Szkole nawigatorów posłużą za pożywkę moskiewskim trollom, albowiem ludzie ci nie są zainteresowani eksploracją, obchodzi ich tylko adoracja – wzajemna lub adoracja gwarantowanych przez centralę treści.
Co mamy w tym numerze? Przede wszystkim tekst niemieckiego oficera, opisujący początek wojny na Ukrainie, w którym wprost jest powiedziane, że pułkownik Maksym Krzywonos był Szkotem. Mamy też duże zaskoczenie, czyli fragmenty pism Jurija Kosacza. Ten mało znany nawet na Ukrainie autor napisał monumentalne powieści poświęcone Chmielnickiemu i jego wojnie z Polską, które warte są zainteresowania. Jedna nosi tytuł Dzień gniewu, a druga Rubikon Chmielnickiego. Jest to coś w rodzaju antytezy Sienkiewicza. Kosacz był autorem bardzo solidnym, był też autorem niełatwym w tłumaczeniu, więc przełożenie go trochę kosztowało. Dlaczego się na to zdecydowałem? – mówię o fragmentach nie o całości przecież. Otóż dlatego, że Kosacz przeszukał paryskie archiwa w poszukiwaniu śladów porozumień między Francją a Kozakami na Ukrainie. I to samo w sobie jest już ciekawe, jeśli brać pod uwagę dzisiejszą postawę Francji wobec Ukrainy. Kosacz napisał dzieła o jawnie antypolskiej wymowie, w których król Władysław IV jest bezwolną kukłą, a Polacy, w ocenie zachodnich dyplomatów, w tym kardynała Mazarin to gromada brutalnych i bezmyślnych pijaków. Akurat o Moskwie w tych przetłumaczonych fragmentach jest niewiele, ale będę czynił starania, by przetłumaczyć choć jedną książkę Jurija Kosacza w całości. Był to bowiem autor poważny, osadzony w ukraińskich realiach okresu międzywojennego. Siedział w polskim więzieniu, potem wyemigrował, był bratankiem Łesi Ukrainki. Nie sądzę, by nasycając swoje powieści wieloma bardzo intensywnymi barwami i szczegółami, dopuszczał się przekłamań, choć oczywiście nie zgadzamy się z jego oceną faktów. Jakie to więc niespodzianki przygotował dla nas Jurij Kosacz? Oto król Polski składa przysięgi w języku angielskim. Pod Żółtymi Wodami, na przeciwko armii koronnej stoją: Szkoci, Holendrzy, Chorwaci, zaciągi gruzińskie, Moskwa, specjalny oddział Żydów i niewielkie formacje Zaporożców. Jakby tego było mało Kosacz twierdzi, że Natan Hanower, wcale nie uciekał z Zasławia, razem z wojskiem Jeremiego Wiśniowieckiego, ale przeciwnie – wraz z Maksymem Krzywonosem, Szkotem z pochodzenia i swoim zięciem Baruchem, zawzięcie ten Zasław szturmował, próbując wyrzucić z niego Lachiw.
Prócz wymienionych wcześniej powieści, Kosacz zaczął pisać jeszcze jedną. Nosi ona tytuł Dunkierka i opowiada o udziale wojsk Chmielnickiego w oblężeniu i zdobyciu Dunkierki na Hiszpanach, w roku 1646. Powieść zaginęła w czasie wojny, a ocalało jedynie dziewięć pierwszych rozdziałów. Dzięki bohaterskiej postawie kolegi Macieja mamy je wszystkie i znajdują się one w nowym numerze kwartalnika.
Prócz tego mamy tam znakomity, choć nieco anachroniczny artykuł historyka rosyjskiego żydowskiego pochodzenia Saula Jakowlewicza Borowoja, o bankach i bankowości na Rusi w XVII wieku.
Wojna zmusiła mnie do innego nieco ujęcia tematu, ale nie tylko wojna, także Kosacz ze swoją redakcją roli Natana Hanowera w czasie walk. Postanowiłem wykupić od Princeton University, spore fragmenty książki opisującej kwestie uchodźctwa żydowskiego z zajętej wojną Ukrainy, a konkretniej o roli, jaką w pomocy uchodźcom żydowskim odegrał David Carcassoni. To ważna postać w historii diaspory i w historii stosunków pomiędzy Ukrainą, Turcją i zachodnią Europą, tak dziś przecież istotnych.
Mam nadzieję, że to nie koniec naszej przygody, że uda się wydać jeszcze jeden może dwa kwartalniki, jeśli zgromadzimy trochę środków, może przetłumaczymy książkę Kosacza, żeby można było o czymś poważnie porozmawiać z Ukraińcami po wojnie – a zwrócę uwagę raz jeszcze, że nie jest on wcale popularnym na Ukrainie pisarzem. Może też uda się stworzyć jakąś pełniejszą, zbeletryzowaną wersję historii tych ważnych wydarzeń.
Na razie – mimo niewielkiego budżetu i wojny – tyle udało się zrobić.