Nadberezyńcy

Nadberezyńcy

60.00

Brak w magazynie

O wielkości pisarzy i małości krytyków. Albo – dlaczego Czarnyszewicz umarł, a Wańkowicz wciąż żyje.

Początek powieści Floriana Czarnyszewicza „Naberezyńcy” przypomina żywo koniec powieści Melchiora Wańkowicza zatytułowanej „Tworzywo”. Obydwie sceny to opisy gwałtownych bójek na pięści kije i kamienie. W obydwu opisach walczą Polacy przeciwko Rusinom, różnice są, ale ich waga i istota są pozorne. Pierwsza bójka odbywa się w chutorze Rogi nad Berezyną, druga w kanadyjskim mieście. W pierwszej walczą miejscowi Polacy z Białorusinami, w drugiej Polacy emigranci z emigrantami ukraińskimi. Obydwa te opisy są konieczną lekturą dla tych wszystkich, którzy chcą zrozumieć źródło konfliktów światowych pierwszej połowy XX wieku. Zanim zacznę sprawę wyjaśniać koniecznie trzeba tu powiedzieć dlaczego Florian Czarnyszewicz był do niedawna autorem nieznanym i prawie zapomnianym, a Melchior Wańkowicz znajdował się w kanonie lektur, jego proza zaś uchodziła za najgłębsze wtajemniczenie w sprawy rozgrywające się pomiędzy Polakami, Rusinami, a odległym lądem amerykańskim. Od razu zaznaczę, że nie uważam pana Wańkowicza za autora godnego uwagi, jego zaś kokieteryjne koncepcje oceniam jako szkodliwe i legitymujące status quo Europy Wschodniej po pierwszej wojnie światowej, a także później, w czasie kolejnej wojny i po jej zakończeniu. Mogę nawet stwierdzić wprost, że proza pisarzy takich jak Wańkowicz służyła temu właśnie, by usprawiedliwić całą tę sytuację. Przekonują mnie do tego poglądu losy pisarza Czarnyszewicza, o którym Wańkowicz ani chciał, ani mógł słyszeć, choć obaj przecież pochodzili z okolic nieodległych.

Wróćmy do opisu bójek w obydwu książka. Bitwa w chutorze Rogi jest zapowiedzią pierwszej wojny światowej, która stanowiła preludium do katastrofy Polski i Polaków, katastrofy poprzedzonej dwudziestoletnim okresem tak zwanej niepodległości. Opis drugiej bójki, o wiele brutalniejszej i nie dającej szans napadniętym, jest zapowiedzią II wojny światowej i ostatecznego załatwienia spraw, które rozpoczęła bójka pierwsza. O jakie sprawy chodzi? O zepchnięcie żywiołu polskiego w koryto etniczne wyznaczone w odległych od ziem polskich stolicach, o odebranie Polsce i Polakom jakiejkolwiek przyrodzonej atrakcyjności, związanej z kulturą, pieśnią, majątkiem i całą dynamiką życia, a zastąpienie tego płytką doktryną socjalistyczną doktryną, w którą, jak wstążka w wiecheć słomy wpleciona była niepodległość. Doktryną, która grubą krechą rysuje przed oczami aspirującej młodzieży świetlaną przyszłość, nigdy nie ziszczoną. Po co to uczyniono? Żeby zrozumieć tę kwestię trzeba zagłębić się w książkę Wańkowicza „Tworzywo” i przeczytać opis zmagań, jakie polski emigrant Gąsior toczy z twardą, kanadyjską przyrodą. Identyczne zmagania z przyrodą opisuje Czarnyszewicz, tyle, że jego bohater nazywa się Bałaszewicz i dzierżawi od dziedzica pagórek, który zamienia się w końcu w chutor, a nosi nazwę Rogi. Gąsior ma przeciwko sobie tylko przyrodę, ale ta jest naprawdę dzika. Ponadto wszystko inne mu służy. Bogaci sąsiedzi, po latach jego zmagań przyjmują go do miejscowej socjety. Tak nam to opisuje Wańkowicz, ale ja nie chcę w to wierzyć, bo nie mieści mi się w głowie, by kanadyjski oficer, ze szlacheckimi tytułami przywiezionymi ze Szkocji wydał córkę za syna jakiegoś Gąsiora, a niechby ten był nawet najporządniejszym gospodarzem w okolicy. Firmy produkujące maszyny udzielają mu kredytu i wszystko w ciągu niewielu lat zaczyna rozkwitać, przynosić dochód i funkcjonować wraz z całym tym olbrzymim krajem. Inaczej jest z wysiłkami Bałaszewicza. On musi uprosić dziedzica, żeby mu pozwolił pozostać na dzierżawie, którą doprowadził do stanu kwitnącego, musi zmagać się nie tylko z przyrodą, ale z nieprzyjaznymi sąsiadami, którzy go nienawidzą, bo wyczuwają w nim przedsiębiorcę indywidualistę, a nie posłusznego członka kolektywu zarządzanego nie wiadomo z jakiej dali. Na koniec zaś musi jeszcze Bałaszewicz toczyć bój z nowym, nadchodzącym światem, który nie przewiduje istnienia takich jak on, nie przewiduje też istnienia dziedziców, carów, królów, chutorów i Polaków na ziemiach wschodniej Europy. Przewiduje jedynie istnienie kolektywu i tym kolektywem się posługuje. Zapyta ktoś jak ja mogę tak lekko łączyć tak odległe geograficznie światy. Mogę, bo one po prostu są połączone, w dodatku na sztywno i nierozerwalnie. To Wańkowicz przecież opisał życie emigrantów w Kanadzie, a Czarnyszewicz sam musiał wyjechać i zmarł w Argentynie, po latach ciężkiej harówki. Dlaczego nie mógł złożyć głowy w stronach ojczystych? Nie mógł, albowiem Polska reprezentowana przez takich jak Melchior Wańkowicz idealistów-socjalistów, posłuszna doktrynie socjalistycznej cofnęła się znad Berezyny oddając leżące nad nią ziemie, za darmo zupełnie, bolszewickiemu kolektywowi. Co z ludźmi? No, niektórzy z nich dostali szansę. Zanim czerwoni opanowali tereny wschodnie I Rzeczpospolitej, każdy ich mieszkaniec dostał szansę – mógł wyjechać do pracy za granicą. Mógł wybrać czy chce mieszkać w USA, Kanadzie czy Argentynie. Mógł się zdecydować na nową ojczyznę i dla niej pracować. Stara zaś miała przepaść na zawsze i to jest istotna treść naszych rozważań – ustalenie i ujawnienie dlaczego stara ojczyzna Polaków musiała zginąć wraz z niektórymi z nich, a także z tymi z Rusinów, którzy nie dość głęboko wierzyli w potęgę kolektywu.

Fragment wstępu