Państwo zakonu krzyżackiego, którego historię pobieżnie zna chyba każdy nie było imperium, choć spełniało wiele warunków, które mogły mu nadać taki charakter. Jego ekspansja zaś wskazywała na to, że kierujący nim ludzie bardzo chcieli nadać swojej organizacji charakter imperialny. Coś jednak stało na przeszkodzie tym zamierzeniom. Przede wszystkim fakt, że imperia mają dziedziców, a na pewno miały ich w tamtym czasie. W imperiach działają banki, które kreują politykę tych mocarstw. Imperia rządzone są w sposób absolutny, nawet jeśli zachowują pozory demokracji. Wreszcie mają dostęp do kilku mórz. Przynajmniej dwóch. Czy te warunki spełniało państwo krzyżackie? Nie. I trzeba to wyraźnie podkreślić.
Struktura zakonu i fakt, że był on jedyną władzą na całym obszarze państwa wykluczała dziedziczenie, choć starano się to ograniczenie obejść kreując na wielkich mistrzów braci i bratanków poprzednich władców. Samodzielność władzy w zakonie była problematyczna także ze względu na jego misję, całkowicie zafałszowaną. Deklarowano wszak nawracanie na chrześcijaństwo, a de facto budowano polityczną potęgę. Ta jednak nie mogła się obejść bez Rzeszy i bez cesarza, a także bez Rzymu i bez papieża. Bez trudu więc można było wyobrazić sobie sytuację, w której ktoś kwestionuje władzę zakonu na całym obszarze państwa. I do tego dążyli ze wszystkich sił królowie Polski. Wojna zaś z zakonem w istocie polegała na tym, kto zostanie uznany za ofiarę w oczach mocarstw zachodnich, które same dążyły do tego, by przeistoczyć się w imperia. Jak wiemy sytuacja po latach zmagań zakończyła się zgniłym kompromisem, ten zaś po kolejnych trzystu latach kosztował Polskę bardzo dużo.